poniedziałek, 4 lipca 2011

'Śwaitło się mroczy'

             To co teraz napiszę będzie czymś w rodzaju recenzji. Nigdy nie pisałam recenzji, może jedynie coś co można podciągnąć pod recenzję, dawno temu w szkole. O czymś takim, że ludzie niezawodowi recenzenci piszą swoje recenzje na temat książek na swoich blogach dowiedziałam się dopiero, gdy zarejestrowałam się na LC. 
            Wracając do ‘Światło się mroczy’, to sięgnęłam po książkę ze względu na autora. Dodałam George R. R. Martina do ulubionych autorów po przeczytaniu 2 części cyklu Pieśni Lodu i Ognia. Ale czy można autora uważać za jednego z ulubionych, jeśli przeczytało się tylko 2 (w tej chwili 4) książki? I tak, muszę stwierdzić, że ‘Światło się mroczy’ ma całkowicie inny klimat niż ‘Gra o tron’ i pozostałe jej części. Przez połowię książki prawie nic się nie działo, główny bohater Dirk t’Larien ma mnóstwo przemyśleń na temat dawnej jego miłości do Gwen Devalano (o ile nie przekręciłam nazwiska, mam kiepską pamięć). Gwen, choć jest w związku z Jaanem Vikarym, z jakiegoś powodu wysłała Dirkowi szeptoklejnot i wezwała go na Worlorn. Przez całą powieść Drirk nie dowiaduje się, dlaczego Gwen to zrobiła. Kobieta ani słowem ani gestem nie zdradza tego. Przez 1/3 książki zastanawiałam się kiedy wreszcie będzie jakaś akcja, gdy już się zaczęło coś dziać, nadal się zastanawiałam po co Dirk został wezwany na pogrążająca się w ciemności planecie?
            Bo Worlorn to planeta, która przemierza Wszechświat. Była odkrywana kilka razy, ale nikt nie interesował się zimną planetą bez nawet jednego słońca. A gdy planeta ‘zatrzymała się’ na pewien czas w gwiazdozbiorze Kręgu Ognia, ludzie osiedlili ją. Powstało 14 miast symbolizujący każdy świat ludzki. Ludzie ze swych planet sprowadzili rośliny i zwierzęta.  Kazało się, że kto był na rodzinnej planecie dominującym drapieżnikiem, może stać się ofiarą. Przez kilkadziesiąt lat trwał na niej festiwal. Ale gdy Worlorn zaczął się oddalać się od słońc ludzie wynieśli się z niego. Została tylko garstka. Między innymi ludzie z Dumnego Kavalaanu,
            Autor dużo się rozwodzi na temat kultur różnych planet, które osiedlili ludzie. Najwięcej poświęca miejsca Dumnemu Kavalaanowi – wierzenia, historia, legendy. Dlaczego, wyjaśnia się z czasem. Bardzo podobało mi się jak autor tworzył inne kultury, niby całkowicie inne niż na naszej Ziemi, z drugiej strony bardzo podobne – w końcu mieszańcy Krawędzi wywodzą się z Ziemi.
            Przez ponad połowę powieść zastanawiałam się, ale o co właściwie chodzi? Akcji nie było, jak na mój gust za dużo było przemyśleń głównego bohatera, i cały czas zastanawiałam się czy będzie działo się coś ciekawego? Bo owszem świat był ciekawy, flora i fauna pogrążającej się w mroku planety, opuszczone miasta. Szkoda było mi roślin i przede wszystkim zwierząt – ludzie się zwinęli, a zwierzęta zostały na umierającej planecie.
            Rzadko czytam książki sf, wolę fantasy z jej magią niż sf z wysoko rozwiniętą technologią. Jednak tutaj tej technologii nie jest dużo, ot kilka urządzeń do przemieszczania się i fajny ciuszek z kameleonowego materiału – dostosowującego się do otoczenia, jakaś laserowa broń. Mam na myśli technologię, jakiej na Ziemi w naszych czasach jeszcze nie ma.
W końcu wreszcie się ruszyło. Dirk uwikłał się niezłą drakę, trochę go obili, trochę sam sobie krzywdę zrobił (facet był trochę łamagowaty). I na koniec się wyjaśniło – dlaczego Dirk znalazł się na tej planecie. Nie czuję, że straciłam czas. Ale z początku książka szła mi topornie. Wychodzi na to, że lubię akcję?

1 komentarz:

  1. W miarę czytania myslalam ze ksiązka do bani a tu się okazuje ze jednak się spodobala :)
    Ale raczej nie bedzie jej w mojej kolejce "do czytania" ze wzgledu na opisane przedłużanie akcji :)

    OdpowiedzUsuń