czwartek, 16 stycznia 2014

Dziewczyński nie dla chłopców....

Ostatnio ciągle gdzieś słyszę lub widzę coś o gender. Pierwszy raz ze 3 tygodnie temu a radiowej trójce w 'Za a nawet przeciw'. Nie wiem o czym była audycja, bo słuchałam jednym uchem biegając po mieszkaniu (nawet nie pamiętam co wtedy robiłam, że w ruchu byłam). W pewnym momencie, w połowie programu wypowiadała się jakaś ekspertka z jakiejś dziedziny (nie słyszałam kto i jakiej dzieciny). Mówiła o gender, że to oznacza płciowość społeczną, że są społeczeństwa, gdzie mężczyźni opiekują się dziećmi i domem, a kobiety pracują. Co tam dalej było nie pamiętam, może nie słyszałam, może radio wyłączyłam, wiem, że pomyślałam, że oho, co to za społeczeństwo, z którego buszu, że jeszcze o tym nie słyszałam (?). Jakiś czas później zaczęły mnie 'atakować' pół informacje na temat gender. Głównie w internecie, na fb ktoś artykuły przytaczał to sobie zajrzałam, a na Wikipedii tak naprawę nie znalazłam konkretnych informacji. Na samym początku znalazłam artykuł o tym, że katoliccy biskupi się temu sprzeciwiają, że polscy profesorowie (naukowcy?) ich popierają. A ja sobie myślałam: co to za nagonka, to gender nie jest wcale takie straszne.
Ale wgłębiałam się dalej i doszłam do wniosku, że to/ten/ta (nie wiem jaki to rodzajnik) gender to jakaś paranoja. Trafiłam na artykuł, gdzie we francuskich przedszkolach chłopcy przebierani byli za dziewczynki, żeby malować swojej pani paznokcie (tak w uproszczeniu). Nie rozumie po co taki nie-podział na płcie? Równouprawnienie to fajna rzecz, jestem jak najbardziej za. Jeśli kobieta chce wykonywać zawód czy jakiekolwiek czynności 'męskie' to niech to robi, jeśli sprawia jej to radość, chce nie tylko siebie, ale i innych uszczęśliwić (np. partnera, za którego porąbie drewno do kominka - chce, umie, ma siłę to niech rąbie do woli). Jeśli mężczyzna chce wykonywać coś typowo kobiecego np. być manicurzystą to niech to robi, jeśli to lubi. Uczyć dzieci o równości płci, przełamywać stereotypy, jak najbardziej. Ale po co przedszkolaków przebierać w ubranka typowe dla innej płci?
Czytałam też artykuł, gdzie kobieta chciała kupić swojemu synowi żelazko, o którym marzył, ale we wszystkich sklepach były tylko różowe, więc nie kupiła, bo to dziewczęcy kolor. Ja bym kupiła nie zwracając uwagi na kolor, jeśli nie ma innego wyboru. A jeśli byłby wybór, to kupiłabym dziewczynce nieróżowe żelazko, bo co za dużo różowego to porzygać się można. W artykule dalej było, że sklepy na zachodzie mają zamiar wycofywać zabawki typowo dziewczęce i typowo chłopięce, że nie będzie wśród zabawek podziału na dziewczyńskie i chłopackie. Moim zdaniem paranoja.
A wracając do różowego. 
Jest to kolor, którego raczej unikam, ale którym nie pogardzę, gdy coś różowego mi się podoba (dzisiaj kupiłam sobie milusie różowe ciepłe skarpety :]). Nie mogę jednak patrzeć na dziewczynki ubrane od stóp po głowę w róże. To jest totalny brak smaku i zastanawiam się - gdzie są matki tych dziewczynek, że pozwalają na coś takiego? 
Sama jako dziecko miałam różu w otoczeniu bardzo malutko. Któregoś razu, miałam wtedy około 5 lat, gdy bawiłam się na podwórku, przyszła koleżanka mojej starszej siostry. Nie wiem czy nikogo nie było w domu (mogłam być wtedy pod opieką cioci, która mieszkała w tym samym domu), czy gdy usłyszała ode mnie, że sis nie ma, poszła sobie. Jakoś siostrze opisałam tę dziewczynę, a takim znakiem rozpoznawczym, wg mnie  była różowa reklamówka, którą miała w ręku. Nie umiałam jednak nazwać tego koloru, pokazałam więc, że taką bluzę miał Tytus na jednej z tylnych okładek komiksu, który mieliśmy w domu. Potem pamiętam, miałam może 6-7 lat, dostałam różowy komplet bluzka + spodnie od kogoś, a mama zrobiła mi włóczkowa różową opaskę (było lato, nieco chłodne, ale ja do zmarźlaków w dzieciństwie nie należałam i dziwię się, że nie było mi gorąco w tej opasce), potem jakieś kapcie z różem (we wzorki), jakieś spodnie, nawet jako nastolatka miałam różowe buty, które rzadko nosiłam. I muszę zaznaczyć, że ten róż był przypadkowy - nie ja sobie sama wybierałam ubrania, a mama to robiła (ja dopiero chyba w ósmej klasie zaczęłam wybierać, co będę nosiła, wcześniej nie miało to dla mnie większego znaczenia). W każdym razie róż jakiś się zdarzał, ale z rzadka. Róż nie był modny. A teraz jest czasami aż do przesady.
Zastanawiam się ile w fascynacji małych dziewczynek jest ich własny gust, a ile sugestia innych osób (dorosłych i dzieci)? Cytryna do pewnego czasu miała wywalone na to, co ma na sobie. Gdy moje koleżanki, mamy dzieci w jej wieku mówiły, że ich córki nie dadzą się ubrać w nic innego jak tylko w róż, Cytryna nie bardzo  kumała co to za kolor. Ale ja (chyba coś mi na mózg padło) chcąc wyperswadować Zbójowi, żeby nie zakładał różowych spodni, czy bluzeczki z kwiatkiem, mówiłam, że to dziewczyńskie. Zbiegło to się z jego odkrywaniem, że ludzie dzielą się na dwie płcie - chłopaków i dziewczyny (Zbój ma siusiaka, tata ma siusiaka, dziadek ma siusiaka, bo są chłopakami). W pewnym momencie Cytryna popadła w zachwyt nad różowym (ale zdrowy rozsądek pozostał, bo nie musi być koniecznie ubrana jak lody malinowe). Różowy i kotusie - to coś co kocha najbardziej. A Zbój nie da sobie włożyć nic co jest różowe (wiadomo), ale w fioletowe też nie chciał się ubierać dopóki tata nie pokazał, że sam ma fioletową koszulę (nawiasem mówiąc nie każdemu facetowi pasuje fioletowy kolor, nawet krawat nie, ale taty Szkodunów w fioletach nie widziałam), bo to dziewczyńskie. Ale nie ma oporów bawić się różowym wózkiem lalek, czy czymkolwiek, co jest dziewczyńskie. ;)
 Wracając do gender. Dzisiaj w radiu słyszałam, że polskie przedszkola nie chcą wprowadzać ideologii gender do swojego programu nauczania. Ufff. 
Nie chodzi o to, że chłopiec, który będzie przebierany za dziewczynkę w przyszłości będzie transwestytą (moim zdaniem to nie ma znaczenia raczej). Chodzi o to, że nic na siłę. Kobieta i mężczyzna zawsze będą się różnić pod względem fizycznym i psychicznym, ubiór tego nie zmieni. 

A to ja w dziewczyńskim:
Byłam rozśmieszana.....
;)

sobota, 11 stycznia 2014

Wspólny posiłek chłopaków......

Zazwyczaj jest tak, że jeden je na górze, a drugi na dole. 
Ale czasami to wygląda tak:
 Jak najdalej, żeby drugi nie zabrał z łapek. 
Tu akurat są na klatce i nie chciało im się wchodzić do klatki,
bo to wymaga wysiłku. ;)
Takie coś to rzadkość - muszą być naprawdę głodni
lub rozleniwieni, że nie chce im się z żarełkiem na dół schodzi 
czy na krok oddalić od miski.

A to już jest totalnie rzadki szczyt spoufalenia. ;)

Kosmiczna Kira......


Nie trzeba komentarzy prawda?
I zaznaczam - to nie ani fotoszop, ani machlojki aparatem robione.
Samo wyszło.
Coś jest na rzeczy......
:)

PS To koty znajomych. Kocice.

czwartek, 9 stycznia 2014

Sezon na czterolistne koniczynki.....

....ogłaszam za otwarty. 
Dzisiaj.
Dzisiaj otwarty. 
Na spacerze z małym Słodkim Kluseczkiem znalazłam 3 czterolistne koniczynki!
Rosły obok siebie. :)
I prawie w kupę psią wlazłam, tak się na nie zapatrzyłam. ;)


piątek, 3 stycznia 2014

Postanowienia noworoczne?

Nie, to nie dla mnie.
Ale postanowiłam, już dawno temu zmienić swoje nawyki, wprowadzić nawyki dobre. Nie jest to łatwe. Nie tylko dlatego, że mi się nie chce (dobra, dlatego też), i nie dlatego, że mam jakieś ciężki uzależnienia (nie mam), ale dlatego, że NIE PAMIĘTAM. W jednej chwili postanawiam coś sobie, a w drugiej nie pamiętam już o tym. A nie chodzę i nie myślę nad tym całymi godzinami. Taka myśl przeleci mi przez umysł od czasu do czasu. Raz pamiętam, raz nie pamiętam.
Dlatego postanowiłam spisać. Nie tutaj. W pamiętniku. Akurat skończył mi się zeszyt z końcem 2013 roku, wiec z nowym rokiem zaczynam nowy zeszyt pamiętnika. Pierwsza strona to dobre miejsce na spisanie założeń, jakie sobie chcę postawić. I nie są to założenia tylko na ten rok, to są założenia na zawsze, na zmianę w swoim życiu nie na tymczasem dwunastu najbliższych miesięcy, ale i dalej. Kiedy będę chciała sobie przypomnieć tego, co nie pamiętam, nie będę musiała szukać (i pewnie bym nie znalazła, ostatnio nie znajduję czegoś jeśli jest głęboko ukryte, albo nie pamiętam, gdzie to jest), bo będę to miała na wierzchu.
Choć jedno postanowienie na ten rok jest. Tyczy się książek.
Moje książkowe postanowienie na ten rok, to 4 książki miesięcznie w tym 2 moje własne i nie rzucać się jak dziki łoś na biblioteczne książki. Mogą być i 4 moje własne, ale nie mniej niż 2 moje własne. A to dlatego, że mam mnóstwo moich własnych książek nieprzeczytanych (dobra, wiem, że są tacy co mają więcej). I kupuję kolejne (z rzadka, ale jednak) i ich nie czytam. Za to rzucam się jak głupia na książki z biblioteki, wypożyczam całą masę (w kilku bibliotekach jednocześnie, na kartę moją i kartę S.A.), a potem albo przedłużam, bo nie wyrabiam, albo oddaję niedoczytane. A rzucam się na nie i wypożyczam masowo, bo to przecież to biblioteka, i dzisiaj są na półce, a jutro i przez następne tygodnie nie będzie. Można zarezerwować, ale trzeba czekać, długo. A moje własne książki stoją nieczytane, S.A. złości się, że kupuję a nie czytam.
Ale z tym nieczytaniem to jest tak, że fajnie mieć nieprzeczytaną książkę na regale, bo w każdej chwili, gdy nie mam książek bibliotecznych, lub te są już przeczytane, to mogę sięgnąć po coś, czego jeszcze nie znam. Wyniosłam to z domu rodzinnego. Było u nas (i nadal je mama ma) mnóstwo książek różnego rodzaju (dla dorosłych takie i siakie, i dla dzieci i młodzieży), a ja je odkrywałam. Wyciągałam jakąś książkę i czytałam. Wypożyczałam też książki z biblioteki. Jednak biblioteczka domowa kryła tajemnice, które odkrywałam. To zasługa mojej mamy i starszej siostry. Mama lubi książki, więc swego czasu kupowała ich bardzo dużo. Dla siebie i dla swoich dzieci w różnym wieku. 
I teraz u siebie w domu też chciałabym tak odkrywać coś czego nie znam. No, bo jeśli przeczytam wszystkie swoje książki, to co zrobię, jeśli książek z biblioteki zabraknie, nie będę mogła wypożyczyć czegoś nowego, bo nie będzie chciało mi się wychodzić z domu, albo nie będę mogła, bo będę chora, będą święta (wtedy to nawet biblioteka w Manhattanie jest zamknięta) i co ja wtedy zrobię? S.A. ciężko wysłać po książkę do biblioteki. Ba! Ja jemu wypożyczam, bo mu się nie chce (jest z tych, co to czytają tylko własne książki, ale że nie kupuje tego co popadnie (w odróżnieniu do mnie, bo ja nie trzymam się kurczowo autorów czy cykli, sag), tylko starannie wybiera sobie książki, które kupuje, to wiele go omija i dużo nie czyta, więc podrzucam mu coś z biblioteki, coś co z opisu wydaje się ciekawe, choć sama tego nie czytam).  
Postanowienie książkowe na ten rok:
 4 książki miesięcznie w tym 2 moje własne i nie rzucać się jak dziki łoś na biblioteczne książki.

A podsumowując książkowo rok 2013 (nigdy nie podsumowuję ogólnie mijających lat) zaglądając do ściągawki na LC:
61 książek przeczytanych w 2013 roku (jest ich nieco więcej, bo nie wszystkie są w serwisie LC)
678 książek przeczytanych w życiu. Jest to jednak liczba zaniżona, bo jest sporo książek przeczytanych, których nie mogę sobie przypomnieć (tytułu czy autora), części nie ma w serwisie, a ja nie mam do nich dojścia, żeby móc je wprowadzić do serwisu LC.
W momencie, gdy osiągnęłam 52 książki w 2013 roku, powyżej liczba 'przeczytanych' wynosiła 666. :D

W książkowym postanowieniu jest jeszcze jeden punkt:
regularnie wprowadzać wpisy książek na moim blogu o książeczkach dla dzieci. 
Materiału do bloga mam mnóstwo i w formie elektronicznej i na regałach z książkami, cięgle pojawiają się nowe, a mi się nie chce. Gdzieś za uchem siedzi u mnie Niechciej, który żywi się moim nic nierobieniem. Coś na kształt Cudaczka Wyśmiewaczka, o którym pisałam tutaj . Muszę Niechcieja zrzucić zza ucha, albo zacząć robić, żeby sam się wyniósł. ;)

Kocia czarna małpeczka.....

Albo: najlepszy sposób na spędzenie wolnego dnia. 
Jak to określiła O. dopadając kota i wesoło go przytulając. 
Najlepsze jest to, że kot ma miny jakby myślał:

'Boru, co ona mi robi!'

  'I ty myślisz, że jestem głupi i nie widzę, że nic nie masz?'

 'Puścisz mnie wreszcie?!' 

A na wszystkich zdjęciach O. uśmiecha się serdecznie. ;) 

środa, 1 stycznia 2014

Nowy Rok.....

Sylwester był u nas. Później dorzucę zdjęcia dekoracji jakie zrobiłam, a które pozostały po imprezie.
Nie żałowałam serpentyn, a jednak nieco zostało i będę miała na tegorocznego sylweta. ;)  
Było nas 14scioro i fajnie się bawiliśmy. :) Nawet ja, choć nie piję alkoholu - wystarczają mi opary. ;)
Poszłam spać o 6h, choć nie chciało mi się spać, byłam tylko zmęczona. Spałam tylko 6 godzin i wstałam wyspana. Głowa mnie boli - opary dają większego kopa niż sam alkohol. ;)
O północy piliśmy Picolo, w trzech smakach. Bo nie chciałam słuchać 'ja szampana nie, bo piłem/am wódkę', 'ja szampana nie, bo nie piję alkoholu', ja szampana nie, bo nie piję win musujących'. ;)
Na koniec bawiliśmy się w kalambury. I wierzcie mi - da się pokazać 'Alien vs predator' i 'Pokłosie', nawet, a może szczególnie wtedy, gdy pokazujący nie zna filmu i nie wie co to znaczy np. pokłosie. ;) Najlepsi w pokazywaniu byli: O. która sugestywnie pokazywała płcie, K. który obrazowo pokazywał nawet to czego znaczenia nie znał, M. i G. którzy w jednej pozycji statycznej pokazywali 3 tytuły filmów i tylko 3, bo tyle wyobraźni nam starczyło. ;) A G. był najlepszy w zgadywaniu. Leżał sobie na kanapie, drzemał, ale gdy nam brakowało słów i pamięci strzelał nawet długimi tytułami. ;)
M. alias Młoda, była w ślicznej cekinowej sukience i fioletowych brokatowych szpilkach na 15cm obcasach. Czemu o tym piszę? Otóż, przed imprezą zastanawiałam się nad konfetti, nad czym, czy ma ochotę za pół roku znajdować je w różnych zakamarkach. Nie zdecydowałam się na konfetti, ale za to będę znajdowała jeszcze pewien czas cekiny z sukienki Młodej. ;)
A szpilki założyłam sobie i mało nóg nie połamałam. ;)
A po północy wypuściłam chłopaków, żeby sobie pobiegali po swoim 'wybiegu', bo bardzo ożywieni byli. 
Chłopacy siali strach - może i niedużych rozmiarów (w porównaniu z człowiekiem), ale znajomi bali się zbliżyć ręce do klatki (jednego użarł Cyryl, choć D.S. nie zdążył nawet wsadzić palca między pręciki klatki) lub za moim przykładem włożyć rękę do klatki po pogłaskać. ;)


A teraz poważniej.
Nie mam noworocznych postanowień. 
Mam postanowienia ogólne, które co rusz pojawiają się w mojej głowie, ale zapominam o nich.
Dlatego mam zamiar je spisać. 
I dopisywać kolejne.
I zaglądać dla przypomnienia. 
I realizować, powolutku, malutkimi kroczkami nabywać nowe dobre nawyki. 

Później, za kilka dni, a może za kilka tygodni, wstawię zdjęcia z zabawy sylwestrowej. :)

Edit:
Zdjęcia:





Jak widać serpentyny rozwiesiłam w całym mieszkaniu. 
Dobra, nie widać, bo łazienki i wuceka nie pokazałam. ;)
Nawet balony były. :)